
Brytyjski profesor filozofii przez jedenaście lat hodował dzikiego wilka i uczynił z groźnego drapieżnika zwierzę domowe. Przez ten czas wiele nauczył się nie tylko wilk, ale również jego pan.To zwierzę w naszej kulturze miało zawsze bardzo zły image. Lista prominentnych oszczerców sięga od teoretyka państwowości Thomasa Hobbesa ("Człowiek człowiekowi wilkiem") przez braci Grimm ("Czerwony Kapturek") i Siergieja Prokofiewa ("Piotruś i wilk"), aż do Walta Disneya ("Trzy małe świnki"). Wilk był zawsze uosobieniem zła, podstępnym drapieżnikiem, który odżywia się owieczkami i babciami. W nordyckiej mitologii wilk nawet połyka słońce. Najwyższy więc czas na intelektualny ratunek dla godności wilka. Temu właśnie zadaniu poświęcił się brytyjski profesor filozofii Mark Rowlands. Jego nowe dzieło z gatunku literatury faktu, zatytułowane "Filozof i wilk", to wspaniale komiczne, a jednocześnie głębokie studium o naturze wilka, ale również człowieka jako takiego, oraz samego autora – jak pisze Rowlands „nieważnego statysty, który błąka się gdzieś w tle”. To zbyt duża skromność, ponieważ w rzeczywistości filozof nie prowadził badań, jak zwykle bywa to w tym fachu, w wieży z kości słoniowej, ale u siebie w domu: przez jedenaście lat żył razem z wilkiem. Rowlands, rocznik 1962, natknął się na wilka w latach 90. Ten naukowiec, pochodzący z Wales w USA, pracował wtedy jako asystent profesora na uniwersytecie w Alabamie. W lokalnej gazecie odkrył pewnego dnia ogłoszenie: "96-procentowe młode wilki sprzedam". Był to trick sprzedawcy, ponieważ w Stanach Zjednoczonych handel wilkami czystej rasy – a o to tu w rzeczywistości chodziło - był oficjalnie zabroniony. Nieważne. "Na widok tych młodych wiedziałem od razu, że wezmę jedno z nich" – wspomina Rowlands. Za 500 dolarów dostał szczenię. Nazwał je Brenin, na pamiątkę walijskiego słowa oznaczającego króla. W domu Rowlandsa król z owłosionymi łapami starannie zbadał swój nowy rewir. Najpierw zerwał zasłony z okien, a następnie w jednej chwili zdemontował rury klimatyzacji. Naprawa kosztowała kolejne 500 dolarów. – Wilka nie da się mieć tanio – skonstatował Rowlands. Nauczył zwierzę chodzić bez smyczy przy nodze i słuchać prostych komend, w większości przypadków w każdym razie się to udawało. Po tym podstawowym wykształceniu Brenin, który ważył już 68 kilo i miał 90 centymetrów wysokości, gotów był do akademickiego etapu nauki: zaczął chodzić ze swoim panem na uniwersytet. Podczas wykładów leżał "w kącie sali i drzemał – nie inaczej, niż moi studenci – podcza, gdy ja wypowiadałem się na temat jakiegoś filozofa. Kiedy wykład był szczególnie męczący, siadał i zaczynał wyć". Na wszelki wypadek docent powiesił informację: "Proszę nie zwracać na wilka uwagi. On nic Państwu nie zrobi. Jeśli macie w torbach jakieś jedzenie, upewnijcie się, że są one dobrze zamknięte".(...) Naukowiec zabierał wilka wszędzie, na jogging, na treningi rugby, nawet na wyjazdowe rozgrywki drużyny uniwersyteckiej. W samochodzie terenowym wilk podróżował do Las Vegas i Nowego Orleanu, razem ze swym panem chodzili na przyjęcia i prawie wszędzie okazywał się magnesem przyciągającym dziewczyny. "Ten pies jest cudowny" – mówiły stale do Rowlandsa młode kobiety, a ten mógł "oszczędzić sobie zwykłego mozolnego podrywania". Wilk i lew salonowy stanowili zespół nie do pobicia. Rowlands podziwiał to zwierzę, jego perfekcyjne ruchy i niezafałszowaną naturę. Jednak ta fiksacja na punkcie wilka stopniowo prowadziła do tego, że naukowiec stawał się mizantropem. Pewnie również dlatego opowiada on w swojej książce nie tylko wesołe anegdoty. Ze swoich przeżyć wywodzi także kilka trudnych pytań. Czym jest zło? Na czym polega szczęście? Jak dalece śmierć oznacza coś strasznego? I czy odbieranie wilkowi wolności jest niemoralne? Jeżeli wierzyć Rowlandsowi, Brenin był szczęśliwym zwierzęciem, nawet jeśli wilki "w przeciwieństwie do ludzi, gonią nie za uczuciem, lecz za królikiem". Wilk przeprowadził się wraz ze swoim panem z Alabamy do Irlandii (gdzie na wszelki wypadek miał uchodzić za psa rasy husky), a potem do Londynu, gdzie został w międzyczasie przywódcą niewielkiego stada. Zrobił bowiem szczeniaki suce owczarka alzackiego. Rowlands kupił jednego małego mieszańca, a potem także malamuta, przedstawiciela arktycznej psiej rasy. Tym samym miał w domu "półtora wilka i półtora psa". Cala ta banda zamieszkała w końcu w południowej Francji. Tam wilk ogromnie polubił pain au chocolat (bułkę z czekoladą), podczas gdy jego pan popadł w przelotne zamiłowanie do alkoholu. We Francji Brenin zakończył życie. To, jak Rowlands opisuje śmierć swego najlepszego przyjaciela, nadaje nowy sens powiedzeniu "wyć jak wilki". "Od wilka nauczyłem się, co to znaczy być człowiekiem" – twierdzi autor. Rowlands jest już dziś profesorem, wrócił do USA i wykłada na uniwersytecie w Miami. Ożenił się, mają z żoną wilczura imieniem Hugo, oraz małego synka. Dziecko nosi imię Brenin, akurat uczy się mówić. Pierwszym słowem, jakie wypowiedziało – opowiada z lekkim rozczarowaniem Rowlands, było: "pies".
mój przyjaciel Wilk
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)

0 komentarze:
Prześlij komentarz